Otworzyłem marcowy numer „Gazety Kulturalnej” Andrzeja Dębkowskiego na stronach 6-7. Na tej pierwszej kilkoro poetów, których nie wymienię, ale powiem tyle, że do ich wierszy mam sporo zastrzeżeń, bo albo są zbyt miałkie w swoim przekazie, albo bardzo nierówne w tym sensie, że wyraźnie rozpadają się wewnętrznie – wymagałyby, moim zdaniem, poprawy w niektórych miejscach, czasami zwykłego skrócenia. Tymczasem na stronie obok Bohdan Wrocławski ze swoimi 4 wierszami sam zapełniający całą stronę.
Na tamtej 9 wierszy więc z oczywistych powodów krótszych od Bohdanowych, tu 4, ale te jego czyta się z uwagą i przyjemnością. Są przykładem tego, że wiersz dłuższy może być piękny i nieprzegadany, a krótsze właśnie mogą być przegadane, niepotrzebnie nasycone biegunką słów wskazujących na „dadaizm” w głowie piszącego. Spójrzcie na te sąsiednie strony, bo to najlepsza lekcja porównawcza o tym, czym dobra poezja różni się od słabej! Lekcja poprzez definicję ostensywną, czyli przez wskazanie (paluchem): wiersze po lewej słabe, po prawej dobre, poruszające. Tyle tej lekcji a zdobyłem się na nią pod wpływem impulsu, że znacznie trudniej podać określenia wiersza dobrego czy słabego, znacznie trudniej opisać takie poetyckiemiarki, poetyckie linijki niż… wskazać na konkretne wiersze dokonując ich podziału: na lewo słabe, na prawo dobre.
I jeszcze jedno. Kiedy czytam wiersze Wrocławskiego to poza ich głębią (poszukajcie jej sami) chciałem powiedzieć coś, co teraz sobie uświadomiłem (choć czytałem Bohdana przecież wcześniej wielokrotnie), że jest on n a j l e p s z y m p o e t ą p o w i e t r z a i w o d y jakiego znam. Tak, poeta powietrza i wody! Te żywioły pojawiają się u wielu piszących, Wrocławski nie ma na nie wyłączności, ale znalazł swój poetycki patent, który mnie akurat daje czystą przyjemność czytania a przecież jednym z wyróżników dobrej poezji jest to, że do jej autorów chcemy wracać i za każdym razem coś odkrywamy, nawet jeśli jest to tylko kolejne nazwanie własnych odbiorczych wrażeń, namysłów, znalezienie swoich nowych określeń. A z tego – poeta powietrza i wody jestem naprawdę zadowolony, bo trafnie nazywa to, co czytając wiersze zamieszczone poniżej, czuję. Teraz więc, jak przystało na porządnego belfra starej daty prezentuję obie strony z poezją, które mnie do tej lekcji natchnęły.
6
Poezja
Gazeta Kulturalna
Poezja Proza Krytyka Historia Sztuka Muzyka
Numer 3(247) marzec 2017
Izabela Zubko
Filar
twoich czarnych tęczówek
zbudowałam most
z wiecznie żywych słów
spaceruję po nim
pod rozgwieżdżonym niebem
tkając ślepą rzeczywistość
i wydaję na świat uśmiech
każdy krok od ciebie
zbliża mnie
do początku i końca
podtrzymującej przy życiu
balustrady
Omen
nie zrozumiałam znaku od życia
gdy wiatr rozciął nasze dłonie
tłukąc porcelanowe serca
ustawione na witrynie czasu
od tamtej pory zamieszkałeś
w moim życiorysie na zawsze
bezczas zatrzymał we mnie
smak spacerów splątanych dłoni
połączona obrączką z dotyku
przędę niewidzialną nić
która w rosnącym kokonie ukrywa
myśli jeszcze niepomyślane
Jazonowi
twoich rąk
nie wiąże już zdrada
tiulowa ciemność
odmówiła obecności
po godzinach krótkich minut
zniknął świat
przykładam lusterko do ust
sprawdzam czy żyję
monotonny szept drzew
liść za liściem
milknie
Wyzwolenie
nadzieja wypłynęła ze mnie
w postaci łez
zebrałeś je do wazonu
kładąc kwiaty obok
w życiu astrów
zabrakło bytu
skazana na tęsknotę
złamałam wrzeciono Ananke
stając się
streszczeniem chwili
Przyszedłeś
mogę już ogrzać
zimne dłonie i stopy
w ogrodzie twego dotyku
swobodnie płynąć
w zatoce słów
słodkich jak czereśnie
zatańczyć w łzie
depczącej niezadowoleniu
po piętach
przyszedłeś jak dobry ogień
który rozpuszcza ciemność
jak żar który trawi
Rafał Hille
Wiersz o niczym
wiersz o niczym musi mieć coś w sobie
wywinięty na drugą stronę powinien
wywalić jęzor i zagrać na nosie
dać pstryka w ucho i posłać do diabła
nastraszyć jak jasna cholera swoim
potencjałem
bycia kompletną pustką
która nie wiedzieć czemu ma
od cholery tyle energii
niech się
rymuje miksuje popłakuje
albo
ściera z jakimś obłąkanym duchem innych
wierszy
które chcą być lepsze
nie! On jest lepszy
nic w nim przecież nie ma
nie zawraca głowy swoją
mizerią memu powtarzanego
w kółko bez niczyjej woli
echolaliami czkawki i
pijakiem który nie pamięta co wykrzykiwał
przez cały wieczór
włócząc się z butelką wina po mieście
ani polem pełnym kwiatów i motyli
motyl jest głupi
ma tylko kilka zwojów nerwowych
nie będzie go wierszu o niczym
Komórka na węgiel
mój staromodny dziadek
wisi na ścianie
w komórce na węgiel
ma nastroszone wąsy
a w nich DNA
o których nie uczyli go w szkole
nikt nie przekonał go do kiepskiego żarcia
hot dogów
i kawy w maku
gdyby jeszcze żył
mówiłby co jest najlepsze w życiu
jak zrobić kiełbasę
która przyciągnie
oszalałe z głodu kobiety
które kochają
złote buty i białe falbanki blisko uda
może powiedziałby że lepsza jest lampa
naftowa niż prąd elektryczny
i że lepiej kłaść się spać na prawym boku
serce wtedy
gdy się złamie
nie uwiera poduszka
Kazimierz
Ivosse
* * *
Zasnute mgłą miasteczko śpi
Zamazane latarnie mrugają zezem
Po ulicach wymarłych domów
Jak potępieniec chodzę sam
Pijane nogi prowadzą mnie slalomem
Potykam się a ty dobra latarnio
Podtrzymujesz mnie żelaznym ramieniem
I uśmiechasz się żółtym ślepiem
A ja do ciebie błędnymi oczami
Dalej idziemy razem
Spocony asfalt głucho lśni
Śladami naszych kroków
Latarnio miejska
Tej nocy zostaliśmy
Sam na sam
A ulica
Pusta
Mokra
Bez dna
Ze skrzypem
Zamykanych bram
Emil Biela
Tam, gdzie córki kwitną
kwiatami dzieci
błogosławiony niech będzie kraj
w którym córki kwitną kwiatami
dzieci
błogosławiona niech będzie ziemia
gdzie konie padają w galopie na kolana
przed brzemiennymi kobietami
błogosławiona niech będzie kraina
w której słychać owację drzew na stojąco
dla błogosławionych matek
Poezja
7
Gazeta Kulturalna
Poezja Proza Krytyka Historia Sztuka Muzyka
Numer 3(247) marzec 2017
Bohdan
Wrocławski
W podróży do siebie
Poezja szuka w nas miejsc
najbardziej intymnych
opuszczonych przez codzienność
pełnych korowodów
ustawicznie wirującego światła
strun pękających na obrzeżach
wiecznej niedoskonałości wszechświata
bólu który trawi go poza naszymi
spojrzeniami
jest w tym muzyka starych skrzypiec
dialog który rezonuje w nas
w tych momentach
kiedy z nieśmiałością
staramy się
otwierać w sobie pejzaż za pejzażem
aż do całkowitego wyczerpania widnokręgu
nadal nie potrafię odczytać dotykiem warg
smakiem podniebienia
najbliższych mi geograficznie słów nazw
i spojrzeń
dłuższych niż kolorowe tęsknoty
spływających do morza rzek
i one i my wykrwawiamy się błądzimy wers
po wersie
w najchłodniejszym dotyku kosmosu
jego urojeniach
nieznanych nam bliżej
dramatach
aby znów odnaleźć siebie
w niecierpliwości dziecka
biegnącego do otwartych ramion matki
w gestach o których dawno zapomniała
cywilizacja
w smaku kobiet zabłąkanych między strofami
ich dobrotliwego ciepła
które otwierają w nas łkających
bezradnych
próbujących odnaleźć siebie
aż do dna
najbardziej oddalonego krateru księżyca
U ujścia rzeki
Znów jestem przy ujściu Wisły
siedząc na rozgrzanym betonie falochronu
w nieuchronnej bliskości jego końca
słyszę rozmowę chmur
zagęszczających się wokół piersi
w konsystencji pełnej załamań światła
i nadziei
ustawicznego biegu codzienności
trudnej do zdefiniowania
w narastającym wietrze
gdy morze bezskutecznie próbuje wedrzeć się
w głąb lądu
i koryta rzecznego
wiem
W tym roku
maj minął zbyt szybko
abym poczuł dostrzegł zrozumiał
cudowny smak
rozgrzanego we mnie widnokręgu
wysublimowanego zapachu
dojrzewających czereśni
żółci rzepaków rozsypanych
wzdłuż żuławskich pól
mojej codzienności trzepocącej
zranionym ptakiem
w ciasnym obramowaniu piersi
obserwuję młode mewy
wychylające się z gniazd
jutro zaczną rozumieć przestrzeń
pod swoimi skrzydłami
jej kolorowy alfabet
na zawsze pozostanie z nimi
będą tu jeszcze wracać przez kilka dni
późnym wieczorem
siadając coraz dalej od gniazda
i rodziców
aż któregoś dnia jedna z nich nie wróci
a potem wszystkie powędrują
w całkowicie nieodgadnioną dal
tworząc inną rzeczywistość
Tylko czasem jeszcze zadzwoni telefon
usłyszysz zdawkowe
Pejzaż z mężczyznami
przed sklepem
w Kątach Rybackich
Mężczyźni
siedzą przed sklepem
najczęściej mają mocno pochylone głowy
nie widzą światła są jakby pokryci lodem
Nie rozmawiają o przemijaniu
– ponieważ oni wiedzą
że ich przemijanie
nie ma żadnego uzasadnionego sensu
Są starzy i młodzi
ale ich młodość
zatoczyła już tak dalekie kręgi
że sami nie potrafią jej dostrzec
a tym bardziej zapamiętać
Za granicą ostro zarysowanego nieba
jakiś anioł
sufler w podartych spodniach dżinsowych
wypowiada gniewne słowa
nikt nie chce ich słuchać
anioł otrzepuje przetłuszczone pióra
unosi je do góry
być może
w modlitwie szuka swojego pana Boga
Zbliża się południe
malutkie chmurki
unoszą się coraz wyżej i wyżej
puchną od upału
ale im siedzącym
niebo wydaje się aż nazbyt szkliste
aby mogli w nim jeszcze coś przeczytać
Masada
Prawdopodobnie znów będzie świt
płowiejąca jasność odbita w szarych skałach
a później jak zwykle
wschód słońca
ale jestem pewien że tej nocy od krawędzi
księżyca
do blasku miecza
było zbyt blisko
aby ktoś mógł zrozumieć
odnotować w pamięci
dochodzące z daleka głosy legionistów
pijących wino
i rozmawiających o kobietach
pod skrzydłami białego namiotu
ucztującego Flawiusza Silvę
Najwcześniej umierało wzruszenie
Prawdopodobnie wrażliwi do dziś widzą jego
twarz
bolesną
skrzywioną
tym smutkiem
który potrafi przetrwać wieki
i którego nigdy nie potrafiła zrozumieć
historia
Wiemy już że wszyscy umierali razem
i każdy umierał z osobna
w bolesnej samotności
nie do opisania
Ich ciała otwierały się na mrok
powoli
nasączając się jego niewyraźną
głębią
aż do ostatniego westchnienia
w blasku przerażonego
księżyca
który w ogromnym pośpiechu
szukał schronienia wśród chmur
aby za nimi schować
rozdygotaną lękiem wyobraźnię