Siedzę nad tomikiem Andrzeja Kosmowskiego „Atlantyk jest wszędzie”. Tomik ten to ładnie wydany przez Staromiejski Dom Kultury w Warszawie, w 2016 roku zbiór 42 wierszy, którego okładkę zdobi obraz Marii Wallenberg-Kluzy „Gest”. Podaję wydawcę, bo warto, gdy ośrodek kultury zasadniczo nie zajmujący się działalnością wydawniczą, jednak to czyni. Szacunek.
Atlantyk to nielicha przestrzeń i jeszcze nazwisko autora – stąd ta skojarzeniowa kompilacja w moim tytule. Jedną trzecią tomiku udało mi się przeczytać przed wieczorem autorskim, bo przybyłem dużo wcześniej i zostałem przez autor książką obdarowany. Część wysłuchałem w – jak zawsze doskonałej – recytacji Andrzeja Ferenca. Janek Tulik, który wieczór prowadził uczynił zachęcający wstęp, powiedział, że…, nie będę go wyręczał, bo także napisał o swoim odbiorze na www.pisarze.pl (nr 3(337) z 24 I 2017). Ja chcę dodać swoje refleksje.
Pierwsza to ta, że bardzo i to bardzo mile zaskoczyła mnie wieść (z okładki), że to dopiero piaty tomik autora. Piąty tomik autora po sześćdziesiątce to niezbyt wiele. To go sytuuje znacznie poniżej „średniej poetyckiej”, gdzie dominuje reguła „co rok to prorok”. A ja bardziej cenię jakość niż ilość. Tu się leninowska zasada przechodzenia tej ostatniej w pierwszą nie sprawdza. Moje zaufanie literackie wobec autorów wydających tomiki wedle niemalże kalendarza pór roku jest niewielki. Po prostu uważam, że dojrzałość poetycka na tym szczególnie polega, że wymaga czasu, naszego psychicznego czasu na uzbieranie doświadczeń, na refleksję, namysł a także na odreagowanie tych doznań i przemyśleń i tak dalej. Potrafię nawet czasami odróżnić wiersze, które literacko mogą być wcale wcale, ale nie odleżały się, nie dojrzały, spadły z drzewa poetyckiej weny za wcześnie. Wolę wiersze „ulęgałki”.
I te z tomu „Atlantyk jest wszędzie” właśnie takie są. Są takie nie tylko w lekturze, ale – to było słychać! – w recytacji Ferenca. Wierszom Kosmowskiego nigdzie nie spieszno. Autor pozwala każdemu słowu, każdej frazie i myśli wybrzmieć dostatecznie wyraźnie. Bo spieszyć się – można by w nawiązaniu do tytułu powiedzieć – nie ma gdzie, skoro „Atlantyk jest wszędzie”. Wszędzie powoduje, i autor i Tulik o tym mówili, że chociaż fabularnie wiersze te są zza mórz (wszelakich), bo a to Nowy Jork, a to Indie, a to Tokio, nie są poetyckim bedekerem, poetyckim dziennikiem podróży. Są sprawozdaniem z wędrówek autora po własnej jaźni, dla której atlantyki i podróże są jedynie tłem, pretekstem, inspiracją a nie bohaterem. Andrzej Kosmowski raczej wędruje po własnej pamięci. Zobaczmy wiersz
msza łacińska
samotność
desperacki marsz
w głąb labiryntu
wciąż i coraz bardziej obcego miasta
niespodziewanie znajduję się
w jasnym wnętrzu irlandzkiego
kościółka
słowa łacińskiej liturgii
w ustach siwego księdza przy ołtarzu
sprawiają
że po raz pierwszy od bardzo dawna
czuję się członkiem wspólnoty
jakbym dotarł do dziedzictwa
którego istnienia nawet nie podejrzewałem
To dość dziwne wrażenie, że te portowe, morskie i nadmorskie (samotność także) didaskalia odkładają się i układają się u Kosmowskiego w poetycką rzeczywistość wewnętrzną a nie w poetycką marynistykę. Mówię o dziwności wrażenia z szacunkiem, bo na tym m.in. polega dojrzałość poetycka autora, że robi poetycko to, co chce: wykorzystuje tę atlantycką marynistykę nie ulegając jej, podporządkowując ją swoim celom a nie odwrotnie. Dlatego wiersze te dotyczą na pewno nie w pierwszej kolejności morza, oceanu! Dojrzałość frazy, języka – bo język u Kosmowskiego, jak pisałem: ważny, niespieszny, rozległy – dojrzałość przekazu, myśl klarowna, uczucie czytelne, mocne, wreszcie dojrzałość poetycka, bo wiersze „donoszone” (tomik piąty a nie dwudziesty piąty).
Tomik jest 3-częściowy. Morska, atlantycka jest część pierwsza, zgodnie ze swoim tytułem „dlaczego za oknem wciąż huczy atlantyk”, ale i pozostałe dwie są w Atlantyku zanurzone, „psychodrama hotelowego żelazka” i „archipelag brittena”. Po pierwsze dlatego, że „psychodrama..” dotyczy miejsc hotelowych, odległych, właśnie za morzami a „archipelag…” niezależnie od własnej symboliki (wszak Britten to muzyk), pozostaje archipelagiem, czymś oblewanym wodami morza, oceanu, obejmującym nas w pełni, jak zawsze w pełni obejmuje najlepsza muzyka. Obejmuje, anektuje nas całych, nie pozostawiając wtedy miejsca na inne dźwięki. Tak i wiersze Kosmowskiego są angażujące, wchłaniające czytelniczą aktywność w sposób – według mnie – bardzo udany, bo nienachalny, subtelny. Z jednej strony zaangażowanie, wiersze angażujące (czytelnika) zawsze podnoszą ciśnienie, to oczywiste, a z drugiej strony wspomniana ich rozlewność, niespieszność tonuje, kołysze, uspokaja dając czas na namysł, analizę. To połączenie coraz rzadsze, bo niełatwe poetycko. Niełatwo bowiem połączyć zaangażowanie ze swoistym wyciszeniem, bo to jednak różne żywioły naszej psychiki.
Ciekawa wydaje mi się całą sytuacja poetycka „Atlantyku”, którą uruchomił Kosmowski. Myślę o swoistym wykorzenieniu, upłynnieniu, zawieszeniu ontologicznym zawartego w tych wierszach myślenia poprzez ich taką akurat tj. morską fabularyzację: na morzu, w samolocie, w hotelu, wszędzie jesteśmy w podróży a będąc w podróży trudno mówić o zakorzenieniu, tu jesteśmy zdani na to, co jest. Historia, rodzina, codzienność, emocje, to wszystko, co na nas normalnie oddziałuje, modeluje i trzyma nas przy sobie ma zupełnie inny wymiar i smak niż w pociągu Poznań-Kolonia, w hotelu w Tokio, w Stanach Zjednoczonych, w kabinie statku na Atlantyku, w portowych dokach, wszędzie tam, gdzie Kosmowski rozgrywa swoje wiersze. Taki zabieg, taka sceneria dodatkowo wymusza czytelnicze skupienie wewnątrz wiersza, bo właściwie żadnego zewnętrza tu nie ma, są jedynie jego ślady, namiastki jak te wspomnienia odżywające podczas mszy w irlandzkim kościele, czy słuchana muzyka. To są być może i ważne kody, punkty odniesienia, na pewno są ważne skoro się pojawiają, ale ich moc w oceanicznej scenerii nie może być decydująca, raczej jesteśmy – jak w rozpoczęciu wiersza „Zapaść” – zdani na „czarne łabędzie niejasnych przeczuć”.
Natomiast, co chcę na koniec szczególnie podkreślić, i łabędzie i przeczucia, które w wierszach Kosmowskiego widzę, poetycko malowane są w sposób przekonujący, piękny i szlachetny. To ostatnie lokuję w tym, że wiersze z tomiku „Atlantyk jest wszędzie” oddziałują silnie swoją poetycką sugestywnością a przecież nie są w najmniejszym nawet stopniu agresywne, nachalne, dzieją się jakby obok. To dziwne uczucie – są wszędzie, a jakby obok. I w tym chyba tkwi ich siła, bo często z poezją współczesną mam ten kłopot, że „włazi we mnie z butami” a nie mogę jej nigdzie zobaczyć, przyłapać, przeżyć, nawet obok. Myślę, że nie tylko Tulik i ja powinni poznać poezję Kosmowskiego z tego tomiku, poezję, która jawi się tak konkretna (miejsca, miasta, hotele, sposób pisania) i nieuchwytna (nastrój, przeczucie, niedopowiedzenie, morza) jednocześnie!, jak w wierszu:
Biel
poezja nie jest bielą
nie jest też czerwienią
chociaż zapewne właśnie stąd
czerpie swoje życiodajne soki
biel nie jest ucieczką
a jednak łudzi serce
nadzieją azylu
poezja jest krwawym śladem
cichych klęsk
na szlaku między
nią a realnością
Coś nieuchwytnego między nią a realnością? Coś tak konkretnego i nieuchwytnego jak rytm, rytm życia z tego oto wiersza:
rytm
życie jest jedynie stukotem butów
w wąwozie opuszczonej ulicy
zasypiającego cudzego miasta
każda próba zagłuszenia
ich rytmu
przynosi jedynie powracającą
falę bólu
poddaj się
niech ci nuci
metafizyczną kołysankę
i kochaj
i pamiętaj
i pisz
Czyż może być piękniejsze wezwanie niż: kochaj, pamiętaj, pisz?
—————————————————
Andrzej Kosmowski, Atlantyk jest wszędzie, Warszawa 2016